niedziela, 9 kwietnia 2017

tak szczerze jeszcze nie było...

Ostatnio doświadczam miłego uczucia samoakceptacji... może wydawać się to dziwne, ale przyszło ono z chwilą, kiedy przybyło mi kilka kilo :D Pewnie wynika to z faktu, że zawsze byłam chudzielcem, a ponieważ zazwyczaj chce się mieć, to czego się nie ma, no to ja zawsze chciałam mieć pełniejsze kształty. Nie żeby zaraz być osobą otyłą czy pulchną, ale dość miałam bycia patyczakiem :) A ponieważ mój mąż dobrze gotuje, to jestem zadowolona z mojej obecnej figury. Fakt, że nadal dostrzegam mankamenty w mojej sylwetce, zwłaszcza te spowodowane przez chorobę, np. powykrzywiane paluszki lub bulwiaste kolanka, ale nie przeszkadza mi to tak bardzo. I fakt, że mogę o tym pisać publicznie, świadczy o tym, że jednak się akceptuję i jest fajnie :D 

Niestety większy problem mam z zaakceptowaniem mojej niepełnosprawności, szczególnie w chwili gorszego samopoczucia fizycznego, kiedy zwykłe i proste czynności, jak np. odkręcenie butelki z napojem, sięgnięcie czegoś z półki lub z podłogi, sprawiają mi dużą trudność. Wymaga to użycia przeze mnie pewnych metod, skorzystania z urządzeń pomocniczych lub pomocy osoby drugiej, a tym samym potrzebuję więcej czasu. W takich sytuacjach ogarnia mnie frustracja i niemoc... jednak jakoś trzeba sobie radzić. Ale i w tym przypadku zauważyłam pewne postępy, ponieważ kiedyś tak bardzo, bardzo, bardzo wstydziłam się swojej niepełnosprawności, że rezygnowałam z wielu aktywności, bo poproszenie kogoś o pomoc, wydawało mi się czymś bardzo wstydliwym.  Mówienie o tym też nie przeszłoby mi przez gardło, pisanie publiczne również nie wchodziło w grę. Fakt, że jestem gotowa zrobić o tym notkę na bloga, uzewnętrznić się i napisać, że nie mogę zrobić tego czy tamtego, świadczy o tym, że w pewnym stopniu zaakceptowałam moją niepełnosprawność. Jest to jakiś mały kroczek naprzód. 

9 komentarzy:

  1. Ja jeszcze się z nią nie pogodziłam i nie zaakceptowałam. Cóż... RZS zniszczyło mi życie, odwróciło do góry nogami i postawiło na głowie. Nie mogę wielu rzeczy i też mnie denerwuje to, co Ciebie. Nawet proszenie o pomoc, zwłaszcza obcych ludzi, jest dla mnie trudne. Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Martucha 180, myślę, że wielu z nas - RZS-owców ma ten sam problem, szczególnie jeśli choroba przyczyniła się do powstania ograniczeń i oprócz bólu pojawia się także niepełnosprawność. Bo to co jest zawsze trudne do zaakceptowania, to brak samodzielności i uzależnienie od innych osób. I choć faktem jest, że nie potrafię się do końca pogodzić z tym co mnie dotknęło, nie uważam że choroba zniszczyła moje życie. Co więcej, to dzięki niej poznałam wiele fantastycznych osób i wciąż poznaję nowych. Mimo ograniczeń staram się żyć pełną piersią, tym bardziej, że wciąż mam uczucie niedosytu i żałuję zmarnowanych wcześniej lat. Pozdrawiam serdecznie :)

      Usuń
  2. Jak można pogodzić się z niepełnosprawnością?! Ludzie czemu nie walczycie?! Ja jak tylko dowiedziałam się że mam RZS tood razu wiedziałam że ta choroba mnie nie zniszczy, walczyłam ciężko, były bóle, upadki, depresja ale wygrałam z tą chorobą! Nie wzięłam leków przepisanych przez reumatologa, zaczęłam kuracje oczyszczające związane z medycyną niekonwencjonalną, pozbyłam się pasożytów i grzybów z organizmu i znowu mogę biegać, skakać i niedługo będę mogła założyć szpilki! Oczywiście ćwiczenia i zmiana diety pozwoliły mi również na taki efekt. Proszę Was nie poddawajcie się i walczcie z tym, nie wierząc ślepo lekarzom! Zapraszam na moją stronę która powstała po wyjściu z chororby nieuleczalnej! www.badaniezywejkroplikrwi.pl

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bo każdy jest inny, tak samo jak przebieg choroby. Niekiedy, po wielu latach, mimo leczenia, również niekonwencjonalnego, okazuje się, że choroba poczyniła takie zniszczenia, że jest się niepełnosprawnym. Wtedy trzeba przyjąć na klatę fakt dokonany - jest się niepełnosprawnym. Nie oznacza to, że ktoś się poddał, albo tego chciał, tak po prostu jest. Sama jestem niepełnosprawna z powodu RZS, bardzo agresywnej postaci i bardzo mnie smuci, gdy słyszę, jak mogłam się do takiego stanu doprowadzić (sic!). Serio, ludzie myślą, że niepełnosprawność to moja wina. Lekarze zganiają winę na medycynę naturalną, a zwolennicy niekonwencjonalnych metod na ślepe wierzenie lekarzom, a cała reszta "wie swoje".

      Usuń
    2. Medyk, po pierwsze trudno byłoby mi walczyć w chwili zachorowania, ponieważ miałam 8 lat, kiedy przyplątał się do mnie RZS. Po drugie, jestem niedowiarkiem jeśli chodzi o niekonwencjonalne metody leczenia, a już na pewno nie odstawiłabym farmakoterapii na rzecz wspomnianych przez Ciebie kuracji. Wierzę, ze dieta może w pewnym stopniu wspomóc leczenie i wpłynąć na samopoczucie, ale nic poza tym. Po trzecie nie poddałam się, gdybym to zrobiła, to pewnie by mnie już nie było na tym świecie lub w lepszym(?) przypadku była w głębokiej depresji, a nic z tych rzeczy nie ma miejsca. Zgadzam się jedynie co do ćwiczeń, że są najlepszą formą zapobiegania postępowi niepełnosprawności. Pozdrawiam serdecznie życząc dużo zdrowia :)

      Usuń
    3. Anonimowa :), zgadzam się z Tobą w 100%. Nie wiem jak długo zmagasz się z chorobą, ale u mnie już po roku stan zapalny poczynił spore szkody i ograniczenia. Choruję od 8 roku życia, tj. 31 lat. Obecnie stan wiedzy i metody leczenia są dużo bardziej rozwinięte, niż kiedyś. Dzięki temu, osoby które zachorowały stosunkowo niedawno, mają większe szanse na mniejsze zmiany w stawach i łagodniejszy przebieg choroby. Co do opinii lekarzy czy innych osób na własny temat, że się samemu doprowadziło do takiego stanu, zostawię to bez komentarza! Trzymaj się dzielnie! Pozdrawiam ciepło 

      Usuń
    4. Elu, choruję połowę życie czyli od kiedy skończyłam 20 lat, dziś mam 40. Największe spustoszenie dokonało się w pierwszych latach, potem szło wolniej, ale sukcesywnie. Dziś potrzebuję 2 kul by poruszać się po prostej i pomocy na schodach. Nie chcę wózka, chociaż pewnie wiele by ułatwił, ale nie o to chodzi by było łatwo, ale najlepiej dla mnie. Podobnie jak Ty, przyjęłam do wiadomości fakt niepełnosprawności i już się go nie wstydzę. Czasami potrzebuję taryfy ulgowej i nie boję się o nią prosić, czasami chcę coś zrobić sama (mimo iż dłużej, ale co za satysfakcja;)) i nie mam oporów przed bronieniem swojego stanowiska. Zauważam, że coraz częściej to ludzie mają problem z moją chorobą, nie ja. Fakt, do niczego mi ten RZS nie jest potrzebny ;) ale sporo mnie nauczył.
      PS. "przerobiłam" chyba wszystkie sposoby leczenia i niewiele pomogły, cenię sobie jednak alternatywne metody, bo dają pewne rezultaty, nie psując resztek zdrowie, ale to za mało. Dlatego tak strasznie się zżymam, gdy ktoś mi zarzuca zaniedbanie, a dzieje się to bardzo często. Gdybym nie robiła wszystkiego co możliwe, pewnie siedziałabym na tym wózku od dobrych 10 lat.
      Elu, pozdrawiam i życzę zdrowia.
      Joanna

      Usuń
  3. Piękny wpis. Bardzo Ci zazdroszczę tej umiejętności jaką jest samoakceptacja. Wciąż mam z tym problem. Tego mi brakuje. To ważne żeby lubić i akceptować siebie taką jaką się jest i nie wymyślać że tego mi brakuje tamtego. Zazwyczaj człowiek pragnie tego czego nie ma. To taka nasza pięta achillesowa można by rzec.

    www.kasinyswiat.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  4. Życzę Ci dużo zdrowia. Nie ma nic ważniejszego niż to.

    www.kasinyswiat.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń

Zostaw proszę ślad po sobie :) Jeśli nie masz konta Google i nie wiesz jak komentować (też miałam z tym problem ;)) proponuję wybrać opcję Nazwa/adres URL. W polu z nazwą możesz wpisać swoje imię lub nick.