wtorek, 14 listopada 2017

Kiara

Był kwiecień, a tu nagle listopad... ;) Czas tak szybko płynie, że trudno ogarnąć to wszystko... starzeję się chyba.... ;) A i mój optymizm i samoakceptacja uleciały z wiatrem.... i tak mi jakoś źle od jakiegoś czasu.... Na szczęście od 2 miesięcy mamy nową Przyjaciółkę, która potrafi pocieszyć i poprawić humor w trudnych chwilach... To 9-miesięczna sunia, zwana Kiarą :D Trafiła do nas ze schroniska. Oddana była przez poprzednich właścicieli, ze względu na złą sytuację. 

A jak to się zaczęło...

Jakiś czas temu podjęliśmy decyzję, że chcemy jakiegoś zwierzaka, bo dom taki jakiś pusty. Rozważaliśmy kupno papugi i żółwia ;) Baliśmy się trochę wziąć psa, ze względu na obowiązek i dość częste wyjazdy... Ale ostatecznie, po rozważeniu wszystkich "za" i "przeciw" postanowiliśmy przygarnąć jakąś suczkę. 

Przeglądaliśmy stronę schroniska i wybraliśmy dwie sunie, które ujęły nas swoim wyglądem i spojrzeniem, no i spełniały warunek podstawowy - były niewielkich rozmiarów, co w naszym przypadku miało spore znaczenie. Wydrukowaliśmy opisy upatrzonych psinek i dwóch rezerwowych, które też braliśmy pod uwagę. Wybraliśmy się z Przyjaciółką i kolegą do schroniska i wskazaliśmy, którymi suczkami jesteśmy zainteresowani. Okazało się, że obie są już zarezerwowane, czyli są chętni, żeby je wziąć i bylibyśmy dopiero 4 i 3 w kolejce. Nie chcieliśmy czekać, tym bardziej, że wielce prawdopodobne byłoby to, że któraś z tych osób zdecyduje się ją przygarnąć. Wobec tego powiedzieliśmy o kolejnej suni, którą braliśmy pod uwagę. Jak się okazało, mieli po nią dnia następnego przyjechać nowi właściciele. Została ostatnia z naszej listy sunia, ale ta z kolei miała być poddana sterylizacji i była w kwarantannie. W związku z tym nie można jej było zobaczyć. Powiedziano nam, że się z nami skontaktują, jak już będzie wypuszczona z kwarantanny. Jednakże na miejscu  zobaczyliśmy jeszcze jednego urzekającego psiaka, który był w ciągłym ruchu i trudno było dostrzec czy to pies czy sunia. Mignęła nam tylko zawieszka z numerkiem. Po powrocie sprawdziliśmy na stronie internetowej i okazało się, że owe czworonożne, kudłate stworzenie to sunia, stała się więc naszą faworytką. Wizyta w schronisku miała miejsce w czwartek, a w sobotę już się niecierpliwiliśmy i zdecydowaliśmy się pojechać ponownie. Tym razem towarzyszyła nam moja siostrzenica Kinga (tak, tak, dawna współautorka bloga ;)) Okazało się, że suczka wypatrzona poprzednim razem jest już zabrana... Została ostatnia, która przy poprzedniej wizycie była w kwarantannie, ale w tym razem można ją już było zobaczyć, bowiem nie poddano jej sterylizacji jak zapowiadano (podobno ze względu na młody wiek). Po chwili przyprowadził nam ją pan wolontariusz... To była Kiara! Zamerdała ogonem, popatrzała nam w oczy, ufnie zaczęła skakać w koło nas, a my się zakochaliśmy:) cała trójka! I od razu z Jackiem podjęliśmy decyzję, że stworzymy jej nowy dom. Co prawda jest trochę większa, niż chcieliśmy, a już na pewno dłuższa ;) ale w chwili obecnej trudno sobie wyobrazić, że jej by z nami nie było. 

Kiara uwielbia głaskanie, mizianie i oczywiście być w centrum uwagi. Uwielbia szarpanie sznurka, miśka, starych skarpetek i uszytych przez mnie zabawek... Uwielbia też ganiać za tymi wszystkimi rzeczami i przynosić je nam, nie zawsze jednak oddając je dobrowolnie... chowa np. daną rzecz, albo z nią ucieka oczekując, że będziemy ją gonić ;) Uwielbia wędzone uszy, kurze łapki i inne smakołyki. Jest bardzo delikatna i łagodna... i taka kochana! 

Zdarzyło jej się trochę napsocić.... parę razy zostawiła mokrą plamę na podłodze, pogryzła gąbkę, kropelki do uszu, opaskę do włosów, jedną parę kapci (drugą tylko nadgryzła ;)) i skarpetki. Jak pierwszy raz została sama, wszamała całą paczkę ciasteczek Jeżyków, która był fabrycznie zamknięta ;) Ale wybaczamy jej te psoty, bo uwielbiamy to czarne, cudowne, czworonożne stworzenie, które wywróciło nam życie do góry nogami, ale jednocześnie wniosło też ogrom radości :D Co jest zbawienne, bo zwaliło nam się nieco trosk i problemów na głowę, które smucą i martwią... 

Z utęsknieniem czekam na wiosnę za oknem i w sercu :) 

niedziela, 9 kwietnia 2017

tak szczerze jeszcze nie było...

Ostatnio doświadczam miłego uczucia samoakceptacji... może wydawać się to dziwne, ale przyszło ono z chwilą, kiedy przybyło mi kilka kilo :D Pewnie wynika to z faktu, że zawsze byłam chudzielcem, a ponieważ zazwyczaj chce się mieć, to czego się nie ma, no to ja zawsze chciałam mieć pełniejsze kształty. Nie żeby zaraz być osobą otyłą czy pulchną, ale dość miałam bycia patyczakiem :) A ponieważ mój mąż dobrze gotuje, to jestem zadowolona z mojej obecnej figury. Fakt, że nadal dostrzegam mankamenty w mojej sylwetce, zwłaszcza te spowodowane przez chorobę, np. powykrzywiane paluszki lub bulwiaste kolanka, ale nie przeszkadza mi to tak bardzo. I fakt, że mogę o tym pisać publicznie, świadczy o tym, że jednak się akceptuję i jest fajnie :D 

Niestety większy problem mam z zaakceptowaniem mojej niepełnosprawności, szczególnie w chwili gorszego samopoczucia fizycznego, kiedy zwykłe i proste czynności, jak np. odkręcenie butelki z napojem, sięgnięcie czegoś z półki lub z podłogi, sprawiają mi dużą trudność. Wymaga to użycia przeze mnie pewnych metod, skorzystania z urządzeń pomocniczych lub pomocy osoby drugiej, a tym samym potrzebuję więcej czasu. W takich sytuacjach ogarnia mnie frustracja i niemoc... jednak jakoś trzeba sobie radzić. Ale i w tym przypadku zauważyłam pewne postępy, ponieważ kiedyś tak bardzo, bardzo, bardzo wstydziłam się swojej niepełnosprawności, że rezygnowałam z wielu aktywności, bo poproszenie kogoś o pomoc, wydawało mi się czymś bardzo wstydliwym.  Mówienie o tym też nie przeszłoby mi przez gardło, pisanie publiczne również nie wchodziło w grę. Fakt, że jestem gotowa zrobić o tym notkę na bloga, uzewnętrznić się i napisać, że nie mogę zrobić tego czy tamtego, świadczy o tym, że w pewnym stopniu zaakceptowałam moją niepełnosprawność. Jest to jakiś mały kroczek naprzód. 

sobota, 18 marca 2017

póki się jeszcze chce...

Czas tak szybko płynie, przecieka przez palce. Tak wiele bym chciała zrobić, zobaczyć, przeżyć.... a tu ranek i noc, ranek i noc.... mija dzień za dniem. Energii na działanie nie zawsze wystarcza, dużo rzeczy się odkłada na potem.... Na szczęście są sprawy, które też realizujemy, np. wypady mniejsze i większe. Jak to powiedziała dziś moja Siostrzenica: "jak się jest starym to się już nie chce, więc trzeba korzystać, póki się jeszcze chce" :) Trudno się z tym nie zgodzić, choć liczę na to, że długo nam się będzie chciało ;) W dalszym ciągu mamy apetyt na podróże, jeśli więc pojawia się możliwość wyjazdu, to z niej korzystamy. Ostatni nasza wyprawa, to nic innego, jak kolejny zlot IPONu, tym razem we Wrocławiu. Jak zawsze było fajnie, bo spotkaliśmy się z ludźmi, z którymi widujemy się tylko przy okazji zlotów. To dzięki nim mogę podładować swoje bateryjki. Szkoda, że to tylko weekend... intensywność wrażeń sprawia, że czas płynie jeszcze szybciej niż zwykle i nim zdążymy się sobą nacieszyć, to trzeba wracać do szarej codzienności ;)
Niestety zdarza się też, że mimo chęci, coś przeszkodzi w realizacji planów. Mieliśmy jechać na majówkę, ponownie do Wrocławia, ponieważ podczas zlotu nie udało nam się zwiedzić miasta. Chcieliśmy to nadrobić podczas majówki, zarezerwowaliśmy nawet nocleg... niestety już w marcu okazało się, że nie pojedziemy.... no cóż, życie pisze swoje scenariusze... ale jak to mówią, co się odwlecze, to nie uciecze... :)