Raniutko byliśmy w stolicy, a dokładniej na
uroczym dworcu. Przywitał nas kuzyn Jacka, który udzielił nam gościny.
Zajechaliśmy komunikacją miejską do mieszkanka owego kuzyna i jego
rodzinki. W progu przywitała nas przesympatyczna żona kuzyna - Kasieńka, z
przeuroczym brzdącem na rękach. Ów brzdąc uwielbia wszelkie pokrętła i
guziczki. Szczególnie świerzbią go rączki, gdy w ich zasięgu jest
włącznik komputera lub sprzętu grającego. Drugi męski potomek kuzynostwa,
obserwował nas z ukrycia. Po jakimś czasie oswoił się z naszym widokiem i
zaszczycił nas swoją obecnością. Ugoszczono nas kawką (pyszną),
kanapkami, napojami, słodyczami.... Czas upływał na pogawędkach i
obserwowaniu popisów latorośli.
Przed
oficjalnym zebraniem umówieni byliśmy na prywatne spotkanie w kawiarni.
Mieliśmy spotkać się przy charakterystycznym, porośniętym bluszczem,
zielonym budynku Biblioteki Uniwersyteckiej. Zamierzaliśmy pojechać
komunikacja miejską, ale pani domu, zaoferowała nam podwózkę.
Protestowaliśmy - bezskutecznie ;) Jak się okazało Kasieńka, pomyliła
bibliotekę z innym zielonym budynkiem, w związku z czym dojechaliśmy z
półgodzinnym opóźnieniem ;) ale co tam, ważne że dotarliśmy :) Było miło
i wesoło, ale jak wiadomo czas nie stoi w miejscu i trzeba było udać
się na Zebranie.
Zebranie
poprowadzone przez nową panią prezes przebiegło gładko. Omówione zostały
wszystkie zaplanowane punkty obrad. Po części oficjalnej, jak zwykle
nastąpiła część towarzyska z jedzeniem, piciem, gadaniem o byle czym i
hahaniem ;) Późnym popołudniem spotkanie dobiegło końca. Podwiezieni
przez świeżo upieczonych małżonków dotarliśmy do kuzynostwa, gdzie znów
chciano nas nakarmić i napoić, aleśmy się wymigali. Obejrzeliśmy film i
udaliśmy się na spoczynek.
Kolejnego
dnia pogoda była niezwykle zmienna, niczym kobieta. Deszcz, słońce,
słońce deszcz... Mimo to zamierzaliśmy odwiedzić moja ciocię. Kasia
zapowiedziała, że nas podwiezie przed pracą. Zaprotestowaliśmy słabo,
wiedząc, ze to niewiele da. Jak się okazało mieliśmy rację i o słusznej
godzinie mknęliśmy autem z żoną kuzyna ;) Kasieńka spieszyła się do
pracy, więc podwiozła nas tylko w okolice, nie szukając dogłębnie
adresu. Tym razem trafiła dobrze, za to my się zagmatwaliśmy. Jednakże
udało nam się w końcu dotrzeć na miejsce.
Ciocia przywitawszy się z nami, oznajmiła, że po południu przyjdzie moja
kuzynka z córeczką, ażeby się z nami zobaczyć. Uznałam, że wypada mieć
jakiś, choć skromny prezencik dla malucha, postanowiliśmy więc wyskoczyć
na chwilę do sklepu po małe co nieco. Ciocia zaproponowała żebyśmy
poszli po obiedzie. Po obiedzie akurat wyszło słoneczko, ale
postanowiliśmy napić się jeszcze herbaty. Nim ujrzeliśmy dno w
szklankach, niebo pokryło się chmurami i zaczęło padać. Uznaliśmy, że
nie jesteśmy z cukru i deszcz nam niestraszny. Na propozycję cioci, że
da nam parasol pokręciłam przecząco głową. I miałam za swoje.... lało
co raz bardziej, schowaliśmy się więc pod daszek, pełni ufności, że
zaraz przestanie padać. Przecież pogoda co chwila się zmieniała.
Niestety nie tym razem... Niechętnie, ale opuściliśmy w końcu suche
schronienie, jak się później okazało słusznie, bo przyszłoby nam tam
stać do wieczora. Zmoknięci, ale z nabytkiem powróciliśmy do domostwa
cioci, gdzie w progu przywitał nas wujek, który podczas naszej
nieobecności powrócił z pracy. Niedługo po tym równie zmoknięta przyszła
kuzynka z córuchną ;) Oliwka przegoniła dziadka po całym mieszkaniu, aż
się biedny zasapał. Posiedzieliśmy do wieczora, po czym wujek odstawił
nas w ręce Kasi. Nie było już za dużo czasu, ogarnęliśmy się trochę i
przyszło nam pożegnać się z domownikami, po czym Kasiula odwiozła nas na
dworzec.
Podziękowaliśmy szczerze za
gościnę i okazaną serdeczność, po czym zajęliśmy miejsca w pojeździe
szynowym zwanym pociągiem i pomknęliśmy w kierunku Wrocławia, a miarowy
stukot kół ukołysał nas do snu.
c.d.n
Hej skarbie fajnie było a teraz to jeszcze cudownie opisujesz,
OdpowiedzUsuńwiem co będzie dalej ale i tak czekam z niecierpliwością na dalszy Twój opis:) pozdrawiam Jacek - Twój luby, Maruda
2011-07-27 08:32