środa, 21 lipca 2010

sezon weselny

Jak już wspomniałam nie mogłam uczestniczyć w ceremonii zaślubin Konrada i Anety, ani bawić się na ich weselu.Mogłam za to leżeć pod kroplówką w czasie, kiedy owe wydarzenia miały miejsce.Mogłam też odbierać mms-y ze zdjęciami pary młodej, od Kingi i Wery oraz odczytywać informacje, że na weselu jest nudno. Sądziłam, że słowa te mają dodać mi otuchy, pocieszyć, że niewiele straciłam. Ale jak się okazało naprawdę było nudno… na początku ;)

Później się zabawa rozkręciła i jak się dowiedziałam, dawna współautorka bloga tj. Kinga zaszalała… oj zaszalała ;) Ale o tym sza, bo nie dożyję do powstania następnej notki ;) Dnia następnego Młodzi odwiedzili mnie w szpitalu i obdarowali kawałkiem weselnego tortu … mniam :P oraz uraczyli opowieściami z ich najwspanialszego w życiu dnia :D

Szpitalne progi opuściłam w poniedziałek. Jeszcze tego samego dnia, w godzinach wieczornych poczułam się mniej dobrze, ale ignorowałam te odczucia, bo zajęta byłam pakowaniem, albowiem nazajutrz zamierzałam wyruszyć w drogę w kierunku Wrocławia.

Moje zamierzenia się dokonały i pociąg powiózł mnie po torach w oczekiwanym przeze mnie kierunku. Na dworcu czekał na mnie Jacek. Skierowaliśmy kroki ku busowi, który zawiózł nas do celu ostatecznego tj. do Strzelina. Jednym z powodów mojej podróży w te strony, było zaproszenie mnie przez Jacka jako osoby towarzyszącej na ślub i wesele syna jego kuzynki (trochę skomplikowane to zdanie, ale nie potrafiłam inaczej ;P) Piątkowego popołudnia szykowaliśmy się do uczestnictwa w akcie zaślubin wymienionego syna kuzynki i wybranki jego serca.  Dzięki temu nabyłam nową umiejętność, którą jest wiązanie krawata :D Strojni i eleganccy wyruszyliśmy w drogę z familią Jacka. Nie obyło się bez komplikacji, a jakże…  zaczynam podejrzewać że w moim organizmie tkwi jakieś małe urządzonko, wywołujące przeszkody :]  Ale mniejsza z tym. 

Wesele. Sądziłam, że przesiedzę całą imprezę pogrążona w swej nieśmiałości, albowiem nie znałam zbyt wielu gości weselnych, że o parze młodej już nie wspomnę. Poza tym Jacek z różnych przyczyn, też do tańca się nie rwał  ;) Jednakże to mnie porwały pierwsze takty muzyki, w związku z czym jednak ruszyliśmy w tan… ;) i tańcowali my i tańcowali… Szczerze żałuję, że nie posłuchałam dobrej rady Jacka i nie wzięłam butów na zmianę, skutkiem czego wygibasy na parkiecie przychodziły mi z co raz większym trudem. Natomiast po wspomożeniu się napojem wyskokowym Jacek, chęci do tańca miał coraz więcej ;) Po którejś, kolejnej przerwie „na jednego” , moje "4 litery" namówione przez kończyny dolne, nie chciały się unieść z krzesła. 

Znudzony moim siedzeniem Jacek, pod pretekstem skorzystania z toalety, wysunął z sali.Okazało się, że wylądował na tarasie, gdzie się zagnieździł na czas jakiś.  W owym czasie ja siedziałam sobie przy stoliku, obserwując bacznie tańczących. Zlitowawszy się nade mną, osamotnioną, o tej godzinie zapewne smętnie wyglądającą osóbką i poprosił mnie do tańca niejaki Józek. Ja wygrzebawszy buty spod stołu, ruszyłam w tan. Tan cudowny, bo partner naprawdę znakomity :) W końcu Jacek przypomniawszy sobie o mnie zaciągnął mnie na taras, gdzie nie byliśmy już długo. Nadarzyła się bowiem okazja żeby opuścić - co prawda udaną,ale jednak wyczerpującą imprezę :o  Wykończona zasnęłam w trybie natychmiastowym i spałam najdłużej ze wszystkich zgromadzonych w domostwie, do którego udaliśmy się po szaleństwach piątkowej nocy ;)

W domostwie tym spędziliśmy o ile mnie pamięć nie myli 2 i pół dnia ;) na totalnym lenistwie. Toż to powinno być karalne ;) Po tym czasie wróciliśmy w progi gdzie zamieszkuje Jacek…m.in. ;) Ja w dalszym ciągu oddawałam się lenistwu, zastanawiając się jak też wrócę do normalności, po tym próżniactwu. W końcu bumelanctwo me dobiegło końca. Pojechałam „po torze, po torze, po torze, przez most, przez góry, przez tunel,przez pola, przez las…” do Szczecina ;)

Sprawa, która mnie zmobilizowała do opuszczenia Strzelina, były urodzinki Alicji – mej chrześniaczki :D Skończyła całe dwa latka :) Duża i śliczna z niej Pannica :D Poza tym miałam trochę rzeczy do zrobienia. Musiałam zaliczyć wizytę u stomatolożki, w celu uzupełnienia braków w uzębieniu ;) odwiedzić dawno nie widzianą Ciocię, załatwić nie cierpiącą zwłoki sprawę urzędową, oddać książki do biblioteki… itp.

Ostatnio dopadła mnie wena twórcza i popołudniami zasiadałam do rysowania. W ferworze pracy twórczej przyozdabiałam kolorami nie tylko arkusz papieru, ale wszystko dookoła, z sobą włącznie. Niestety dziś zaprezentowałam moją pracę rodzicowi, który to nie rozpoznał co na niej widnieje. W związku, z czym moja wena mocno się nadwątliła.   
No i to by było na tyle…. 

p.s. Brak odstępów między wyrazami lub też odstępy w złych miejscach są z przyczyn niezależnych ode mnie.*
 
* dopisek ten był zrobiony na poprzednim blogu (przed przeniesieniem). Tutaj wszystko gra :)

2 komentarze:

  1. Widać że zabawa na weselu udana, notka bardzo wyczerpujaca temat :)
    i oby wiecej okazji do takich zabaw
    2010-07-21 20:51

    OdpowiedzUsuń
  2. ~Oleńka (Olenna)5 czerwca 2012 18:38

    No to się wybawiłaś!! :)

    Widziałam Twoje rysunki na NK. Bardzo ładne! :)

    Pozdrawiam i życzę, aby już nic Ci nie dokuczało!
    2010-07-21 23:33

    OdpowiedzUsuń

Zostaw proszę ślad po sobie :) Jeśli nie masz konta Google i nie wiesz jak komentować (też miałam z tym problem ;)) proponuję wybrać opcję Nazwa/adres URL. W polu z nazwą możesz wpisać swoje imię lub nick.