Jak już wspomniałam
nie mogłam uczestniczyć w ceremonii zaślubin Konrada i Anety, ani bawić
się na ich weselu.Mogłam za to leżeć pod kroplówką w czasie, kiedy owe
wydarzenia miały miejsce.Mogłam też odbierać mms-y ze zdjęciami pary
młodej, od Kingi i Wery oraz odczytywać informacje, że na weselu jest
nudno. Sądziłam, że słowa te mają dodać mi otuchy,
pocieszyć, że niewiele straciłam. Ale jak się okazało naprawdę było
nudno… na początku ;)
Później się zabawa rozkręciła i jak się dowiedziałam, dawna współautorka bloga tj. Kinga zaszalała… oj zaszalała ;) Ale o tym sza, bo nie dożyję do powstania następnej notki ;) Dnia następnego Młodzi odwiedzili mnie w szpitalu i obdarowali kawałkiem weselnego tortu … mniam :P oraz uraczyli opowieściami z ich najwspanialszego w życiu dnia :D
Szpitalne progi opuściłam w poniedziałek. Jeszcze tego samego dnia, w
godzinach wieczornych poczułam się mniej dobrze, ale ignorowałam te
odczucia, bo zajęta byłam pakowaniem, albowiem nazajutrz zamierzałam
wyruszyć w drogę w kierunku Wrocławia.
Moje
zamierzenia się dokonały i pociąg powiózł mnie po torach w oczekiwanym
przeze mnie kierunku. Na dworcu czekał na mnie Jacek. Skierowaliśmy
kroki ku busowi, który zawiózł nas do celu ostatecznego tj. do
Strzelina. Jednym z powodów mojej podróży w te strony, było zaproszenie
mnie przez Jacka jako osoby towarzyszącej na ślub i wesele syna jego
kuzynki (trochę skomplikowane to zdanie, ale nie potrafiłam inaczej ;P)
Piątkowego popołudnia szykowaliśmy się do uczestnictwa w akcie zaślubin
wymienionego syna kuzynki i wybranki jego serca. Dzięki temu nabyłam nową umiejętność, którą jest wiązanie krawata :D Strojni i eleganccy wyruszyliśmy w drogę z familią Jacka. Nie obyło się bez komplikacji, a jakże… zaczynam podejrzewać że w moim organizmie tkwi jakieś małe urządzonko, wywołujące przeszkody :] Ale mniejsza z tym.
Wesele.
Sądziłam, że przesiedzę całą imprezę pogrążona w swej nieśmiałości,
albowiem nie znałam zbyt wielu gości weselnych, że o parze młodej już
nie wspomnę. Poza tym Jacek z różnych przyczyn, też do tańca się nie
rwał ;) Jednakże to mnie
porwały pierwsze takty muzyki, w związku z czym jednak ruszyliśmy w tan…
;) i tańcowali my i tańcowali… Szczerze żałuję, że nie posłuchałam
dobrej rady Jacka i nie wzięłam butów na zmianę, skutkiem czego wygibasy
na parkiecie przychodziły mi z co raz większym trudem. Natomiast po
wspomożeniu się napojem wyskokowym Jacek, chęci do tańca miał coraz
więcej ;)
Po którejś, kolejnej przerwie „na jednego” , moje "4 litery" namówione
przez kończyny dolne, nie chciały się unieść z krzesła.
Znudzony moim
siedzeniem Jacek, pod pretekstem skorzystania z toalety, wysunął z
sali.Okazało się, że wylądował na tarasie, gdzie się zagnieździł na czas
jakiś. W owym czasie ja siedziałam sobie przy
stoliku, obserwując bacznie tańczących. Zlitowawszy się nade mną,
osamotnioną, o tej godzinie zapewne smętnie wyglądającą osóbką i
poprosił mnie do tańca niejaki Józek. Ja wygrzebawszy buty spod stołu,
ruszyłam w tan. Tan cudowny, bo partner naprawdę znakomity :) W
końcu Jacek przypomniawszy sobie o mnie zaciągnął mnie na taras, gdzie
nie byliśmy już długo. Nadarzyła się bowiem okazja żeby opuścić - co
prawda udaną,ale jednak wyczerpującą imprezę :o Wykończona
zasnęłam w trybie natychmiastowym i spałam najdłużej ze wszystkich
zgromadzonych w domostwie, do którego udaliśmy się po szaleństwach
piątkowej nocy ;)
W domostwie tym spędziliśmy o ile mnie pamięć nie myli 2 i pół dnia ;) na totalnym lenistwie. Toż to powinno być karalne ;) Po tym czasie wróciliśmy w progi gdzie zamieszkuje Jacek…m.in. ;)
Ja w dalszym ciągu oddawałam się lenistwu, zastanawiając się jak też
wrócę do normalności, po tym próżniactwu. W końcu bumelanctwo me
dobiegło końca. Pojechałam „po torze, po torze, po torze, przez most,
przez góry, przez tunel,przez pola, przez las…” do Szczecina ;)
Sprawa, która mnie zmobilizowała do opuszczenia Strzelina, były urodzinki Alicji – mej chrześniaczki :D Skończyła całe dwa latka :) Duża i śliczna z niej Pannica :D Poza tym miałam trochę rzeczy do zrobienia. Musiałam zaliczyć wizytę u stomatolożki, w celu uzupełnienia braków w uzębieniu ;) odwiedzić dawno nie widzianą Ciocię, załatwić nie cierpiącą zwłoki sprawę urzędową, oddać książki do biblioteki… itp.
Ostatnio
dopadła mnie wena twórcza i popołudniami zasiadałam do rysowania. W
ferworze pracy twórczej przyozdabiałam kolorami nie tylko arkusz
papieru, ale wszystko dookoła, z sobą włącznie. Niestety dziś
zaprezentowałam moją pracę rodzicowi, który to nie rozpoznał co na niej
widnieje. W związku, z czym moja wena mocno się nadwątliła.
No i to by było na tyle….
p.s. Brak odstępów między wyrazami lub też odstępy w złych miejscach są z przyczyn niezależnych ode mnie.*
* dopisek ten był zrobiony na poprzednim blogu (przed przeniesieniem). Tutaj wszystko gra :)
Widać że zabawa na weselu udana, notka bardzo wyczerpujaca temat :)
OdpowiedzUsuńi oby wiecej okazji do takich zabaw
2010-07-21 20:51
No to się wybawiłaś!! :)
OdpowiedzUsuńWidziałam Twoje rysunki na NK. Bardzo ładne! :)
Pozdrawiam i życzę, aby już nic Ci nie dokuczało!
2010-07-21 23:33