Postanowiłam
napisać notkę podsumowującą mijający rok… Wydarzyło
się mnóstwo rzeczy, ale z braku czasu, o wielu z nich nie pisałam, choć
chciałam… O niektórych
tylko wspomnę, w inne bardziej się zagłębię, ale wszystkie one miały mniejszy
lub większy wpływ na moje życie, odczucia, emocje…
STYCZEŃ:
Pobyt w
szpitalu, na oddziale rehabilitacyjny. Trafiłam tam na świetnych
rehabilitantów, którzy „zarazili” mnie swoim zapałem i nabrałam chęci do
codziennej rehabilitacji. Przyznaję, że ostatnio trochę sobie odpuściłam, ale
cały rok solidnie ćwiczyłam. Ufam, że w 2009 roku, zapał wstąpi we mnie na nowo
;)
LUTY:
Niestety,
smutne wydarzenie. Odszedł siostrzeniec mojego szwagra… młody człowiek [*] :(
MARZEC:
28-30. III. 2008 - uczestniczyłam w warsztatach w
Miedzeszynie. To moje trzecie warsztaty tego typu i nie przyjęłam ich tak
emocjonalnie, jak wtedy, gdy jechałam po raz pierwszy… Jednak, to zawsze
okazja, do spotkania starych znajomych, nawiązania nowych znajomości i zdobycia
nowej wiedzy… Zawsze się cieszę na te wyjazdy.
Po
zakończonych warsztatach odbyło się Zebranie Założycielskie Stowarzyszenia
„3majmy się razem”. Kandydowałam do Zarządu i zostałam wybrana… fakt, faktem,
że nie było wielu chętnych do kandydowania;) Po zebraniu, część
towarzyska - zlot młodych chorych reumatycznie. Wesołe pogawędki przy ciachu i kawce :)
KWIECIEŃ:
05.04.2008 – odbyło się spotkanie klasowe, z
dziewczynami z liceum :) Miło było pogadać, powspominać…
23.04.2008 – w skrzynce pocztowej czekała na mnie przesyła z
NFZ-u. Skierowanie do sanatorium… do Polanicy. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że
wywrze to na mnie taki wpływ, myślałam, że szykuje się pobyt jak wszystkie
inne. Ucieszył mnie jedynie fakt, że wyjazd NIE wypadł w maju. Dlaczego?
O tym napiszę poniżej;)
MAJ:
Cieszyłam się, że wyjazd nie wypadł w maju, po pierwsze dlatego, że:
04.05.2008 - odbyła się I Komunia Święta Weroniki.
Chyba nie trzeba wyjaśniać, że to ważne wydarzenie :D
06.05.2008 – spotkanie klasowe z ludźmi z podstawówki. Ważne z
tego względu, że zostałam zapamiętana… miło mi było, że mimo krótkotrwałego* uczęszczania do szkoły, zostawiłam jakiś ślad w
pamięci :D
*krótkotrwałego
z powodu sanatorium – szersze wyjaśnienie w opisie zjazdu-niżej
10.05.2008 – byłam
świadkiem pożaru :( Zrobiliśmy sobie rodzinne grillowanie w ogródku u cioci.
Słoneczko przygrzewa, opalanie, żarty… nagle sąsiadka, mieszkająca piętro
wyżej, krzyczy z okna, żeby wezwać straż pożarną, bo się pali. Ogień strasznie
szybko się rozprzestrzeniał, czarny dym znosiło na ogródek, trudno było
oddychać. Straż przyjechała szybko, ale nie udało się uratować budynku…
Staliśmy i patrzyliśmy jak płonie…
Ciocia z
wujkiem stracili mieszkanie… żal. To było miejsce spotkań rodzinnych.
Dochodziło do nich częściej, kiedy żyli dziadkowie, ale nawet teraz, w tym
zabieganym świecie, jeśli udało się spotkać w szerszym gronie… to właśnie tam… To było
straszne przeżycie… do tej pory zapach dymu, wywołuje u mnie strach...
A po drugie dlatego, że:
22-25.05.2008 - odbył się ZJAZD
byłych kuracjuszy cieplickiego sanatorium „Małgosia”. Na ten zjazd czekałam od
momentu, kiedy byłam tam po raz ostatni, tj. od lipca 1997 roku. Po raz
pierwszy pojechałam tam w czwartej klasie szkoły podstawowej, potem w piątej,
siódmej, ósmej… a kiedy byłam już w liceum, to jeździłam, chociaż na
wakacje. Mój najdłuższy pobyt trwał 12 miesięcy z przerwą jedynie na Boże
Narodzenie… swego czasu, to był mój drugi dom. Nie tylko mój, wielu z nas tak
traktowało „Małgosię”. Dlatego, kiedy na forum naszej - klasy, ktoś rzucił hasło
ZJAZD, wszyscy zgodzili się z entuzjazmem :D
Cudownie
było tam wrócić… śmiechy, nieustająca gadanina;) łzy wzruszenia, uściski,
okrzyki… Dzień pierwszy spędzony we wspólnym gronie - w bursie - gdzie się
zatrzymaliśmy. Drugiego pojechaliśmy spotkać się z personelem, który
przybył bardzo licznie: panie doktor, pielęgniarki, wychowawcy, rehabilitanci,
nauczyciele. Cudownie było ich znowu zobaczyć, to jak spotkanie rodzinne ;) Wspólne
odśpiewanie piosenek, poczęstunek w Sali Purpurowej, gdzie odbywały się lekcje
muzyki. Zwiedzanie… Podziwialiśmy nowy łącznik, windę, sale gimnastyczne,
zaglądaliśmy do sal chorych, a nawet do łazienek;) Odwiedziliśmy też szkołę,
gdzie wszystko wygląda teraz zupełnie inaczej. Ogród, miejsce zabaw...
huśtawki, drabinki… tutaj bez zmian, jak dawniej. Wszystko, co dobre szybko się
kończy, tak jak i nasze spotkanie… Żal było odjeżdżać…
O naszym
zjeździe dowiedziała się miejscowa gazeta, napisała artykuł… Gdyby, ktoś był
ciekaw, to jest tu: http://www.jelonka.com/news,single,init,article,15169
Kiedy go
czytałam po powrocie do domu, głos mi się łamał, obraz zamazywał…
Ten zjazd był mi potrzebny, w pewien
sposób zamknął ten dział mojego życia…
Aaa jeszcze jedno. Po zjeździe
spotkałam się z koleżanką - Iwoną, która mieszka w tamtych okolicach. Z racji
odległości, jaka nas dzieli, nie widujemy się zbyt często, dlatego fajnie było
się spotkać :)
CZERWIEC:
25.06.2008 –
jednodniowy wypad nad morze. Iwona przebywała na turnusie rehabilitacyjnym w
Świnoujściu, dlatego trafiła się okazja do ponownego spotkania. Pojechałam z
Kingą i przeżyłyśmy bardzo intensywny dzień.
14.06.2008 - dotarła do mnie informacja, że nasze Stowarzyszenie
zostało nareszcie zarejestrowane!!! <toast>
LIPIEC:
07.07.2008 – narodziny Alicji, mojej ciotecznej wnusi :D Kochanego
Maleństwa :D
07.07.2008 – pogrzeb wujka :(
SIERPIEŃ:
15.08.2008 – rodzinny wyjazd do Warszawy, bo 16.08. odbył
się ślub kuzynki J Przy
okazji pobytu w Warszawie 17.08. uczestniczyłam w zebraniu
Stowarzyszenia. Była sposobność, do omówienia działalności stowarzyszeniowej i
spotkania znajomych.
WRZESIEŃ:
01.09.2008 – wyjazd do sanatorium, do Polanicy. 3 cudowne
tygodnie. 3 tygodnie śmiechu. 3 tygodnie wrażeń. Żałuję, że euforia
‘posanatoryjna’ minęła, tak fajnie mnie nakręcała J Pamiętam, że wyjeżdżałam z Polanicy z uśmiechem na
ustach.
Miałam
okazję zwiedzić miasto stu wież- Pragę. To mój pierwszy zagraniczny wojaż :D Te 3 tygodnie zmieniło moje spojrzenie na
niektóre sprawy, zmieniło mnie wewnętrznie…
PAŹDZIERNIK:
01.10.2008 – wyjazd do stolicy, w celu uczestniczenia w Zjeździe
Polskiego Towarzystwa Reumatologicznego. Z dworce odebrał mnie T. poznany w
Polanicy, który źle znosił powrót do szarej rzeczywistości. Zajechałam na
drugi dzień Zjazdu. To dla mnie nowe doświadczenie. Interesujące wykłady,
zdobycie materiałów, zarówno dla siebie jak i do rozpropagowania wśród chorych,
którzy nie mogli przybyć. Intensywne 3 dni. Zatrzymałam się u koleżanki i razem
dojeżdżałyśmy na sesje. Na Zjeździe była okazja do spotkania znajomych.
Dwie osoby ze Stowarzyszenia ‘3majmy się razem’ brały czynny udział - mówiły o
naszej działalności :D
Po zjeździe
zostałam w Warszawie czekając na dalszy ciąg wydarzeń. Oczekiwanie wypełniłam
wizytą u rodziny, spotkaniem z T. i spacerami po osiedlu :) Wyczekiwanym
wydarzeniem była kampania społeczna pod hasłem ”Chwytaj każdy dzień”.
Miała ona na celu szerzenie wiedzy na temat reumatoidalnego zapalenia stawów.
Dzień przed wydarzeniem przeniosłam się do hotelu. Nocleg, zasponsorowała
firma, która była głównym organizatorem całej aukcji. Współorganizatorami było -
nie chwaląc się ;) Stowarzyszenie ‘3majmy się razem’ oraz Stowarzyszenie
Reumatyków i Ich Sympatyków. W hotelu nie czułam się za dobrze, dopadła mnie
chandra. Gdybym miała jakieś towarzystwo, pewnie czułabym się pewniej ;) ale ta
cała ‘sztywna’ otoczka, to nie dla mnie :] Co ciekawe numer mojego pokoju,
był datą moich urodzin :D 09.10.2008;
odbyła się konferencja nt. RZS i happening, w którym uczestniczyłam. Mój udział
polegał na malowaniu drewnianego modelu dłoni - która jest symbolem chorób
reumatycznych, albowiem to na niej, najwyraźniej widać skutki choroby. Całkiem
ciekawe doświadczenie… Po całej imprezie, pojechałam do rodzinki, a potem o
godzinie 21: 50 odjazd do Szczecina. Ośmiodniowy pobyt w stolicy dobiegł końca.
LISTOPAD:
Najpierw
krótki wstęp.
Stowarzyszeniowy
Zarząd, podczas rozmów i ustalania planów działania, uznał że być może, w
przyszłości uda się rozszerzyć działalność Stowarzyszenia poza granice kraju.
Przydałaby się wtedy znajomość języków obcych. Dwie osoby z Zarządu umiejętność
posługiwania się językiem angielskim posiadają, uznaliśmy, że przydałaby się
jeszcze trzecia. Zostałam wytypowana, do podjęcia nauki :D Środki
finansowe przeznaczono na ten cel, z kasy Stowarzyszenia. Z tego miejsca,
jeszcze raz bardzo dziękuje, za tą możliwość <cmok> To było moje
marzenie :)
01.11.2008 – coś koło 23, dostałam od koleżanki informację, że
na konto Stowarzyszeni wpłynęła darowizna, na którą czekaliśmy i że mam się
zapisać na angielski, czym prędzej ;)
03.11.2008 – skierowałam swe kroki do szkoły i podpisałam umowę.
04.11.2008 - pierwsza lekcja! Byłam nieco zestresowana,
bonie mam łatwości przyswajania języków obcych i nie wiedziałam jak sobie
poradzę. Jakby tego było mało, na trasie do szkoły natknęłam się na płonący
samochód, co zestresowało mnie jeszcze bardziej. Zmieniłam kierunek i ledwo
trochę odeszłam, a dało się słyszeć odgłos wybuchu 8O Trzęsąc się, ale jakoś
dotarłam, przeżyłam i nie jest tak źle jak myślałam (przynajmniej na razie).
10.11. 2008 – spotkanie klasowe z dziewczynami z liceum.
21-23.11.2008 – warsztaty. Po raz pierwszy
zorganizowane w Sopocie. Po raz pierwszy byłam nad morzem w zimie. No może
jeszcze nie zimie, ale aura była typowo zimowa, spadł nawet śnieg. Na
warsztatach niema specjalnie czasu na spacery, ale poszłam z koleżanką do
apteki i mogłam zobaczyć jak śnieg cudownie skrzył w słońcu… piękny widok :D W
Sopocie zgubiłam futerał i baterie od aparatu :] Może to znaczy, ze
jeszcze tam wrócę ;)
GRUDZIEŃ:
11.12.2008 – wracam z angielskiego. Tego dnia miałam testy,
zadowolona, bo nieźle mi poszło. Widzę, że coś się stało. Zmarła moja
ciocia :(
Zawsze,
kiedy szykowało się jakieś wydarzenie, w którym chciała uczestniczyć, mówiła:
„Jak Bóg da i zdrowie pozwoli”. Szkoda, że nie dał Jej jeszcze trochę czasu…
[*]
17.12.2008 – pogrzeb :(
Ponadto w
ciągu roku miały miejsce wydarzenia, które ciężko umiejscowić w czasie.
Uczestniczyłam
kilkakrotnie w warsztatach, organizowanych przez Stowarzyszenie POLITES. Udało
mi się dowiedzieć, co nieco.
Były
zlicytowane na rzecz Stowarzyszenia moje obrazy, cieszyłam się, że wszystkie
znalazły nabywców ;)
Podjęte
dobre i złe decyzje. Ten rok, jak chyba żaden wcześniejszy, obfitował w emocje,
wrażenia, odczucia… radości i smutki, tęsknoty i zaspokojone pragnienia,
spełnione marzenia, oczekiwania.
Udało mi się
pokonać pewne bariery, zmieniłam się wewnętrznie.
Nie będę
pisać czy ten rok był zły czy dobry… zależy, pod jakim względem…
Zobaczymy co
przyniesie nowy…
Tym, którzy
doczytali do końca, gratuluję wytrwałości.
Wszystkim życzę: wielu sukcesów, odważnych marzeń, mądrych decyzji,
satysfakcji, spokoju, zdrowia i pomyślności w całym 2009 roku!
Generalnie ten rok zakończyłas na plusie i to na dużym plusie. Życzę oby ten rok był co najmniej tak dobry a nawet lepszy niżź ten miniony i powodzeniaw nauce angielskiego.
OdpowiedzUsuń2009-01-04 22:26
Skoro tak mówisz... ;P Dzięki Pozdrawiam
Usuń2009-01-05 18:06
Bo zwiedzanie łazienek zawsze jest najciekawsze i przy tym najwięcej frajdy jest...
OdpowiedzUsuńA u mnie męka z angielskim zacznie się dopiero teraz...:P
2009-01-06 20:37
Ech, to nasze życie... Radości przeplatane ze łzami....
OdpowiedzUsuńZadumałam się, jak to wszystko czytałam....
Pozdrawiam serdecznie.
I ciepło...
2009-02-09 22:31